2010-05-03

Spacerem po Buenos Aires cz. 2 - księgarnie i BsAs nocą.

Buenos Aires słynie z księgarni i antykwariatów z książkami. Znajduję się tutaj największa księgarnia w Ameryce Południowej mieszcząca się w byłym teatrze, w którym nie raz grały tangowe orkiestry. El Ateneo Grand Splendid (Santa Fe 1860) oszałamia głównie wnętrzem, niekoniecznie wyborem książek, chociaż w dziale kulinarnym spędziłam ponad godzinę. ;)


W Palermo za to znajdziemy mnóstwo mniejszych księgarni z niesamowitymi wnętrzami - zajmują one stare kamienice i zazwyczaj mają małe patio, kawiarenkę i świetnie zaaranżowaną przestrzeń. Moją ulubioną jest Libros del Pasaje (Thames 1762) z dużym wyborem książek anglojęzycznych - to tam upolowałam Larousse Gastronomique po bardzo promocyjnej cenie.


Tango:
Buenos Aires to mekka dla każdego tancerza tanga. Ilość nauczycieli, tańczących jak i milong (wieczory, na których tańczy się tango argentyńskie) jest olbrzymia. Dla porównania - w Warszawie jest jedna lub dwie milongi dziennie, w Buenos Aires od 10 do 20. Miejsca na milongi są zazwyczaj duże, niestety z kamienną podłogą (moje kolana cierpią ;)) i zapełniają się zazwyczaj około północy. Milongi kończą się ok. 3-4 nad ranem. W La Virucie jednak trwają do 6 rano, dlatego też to do niej udają się wszyscy niestrudzeni tancerze, by zakończyć tangową noc śniadaniem składającym się z cafe con leche i świeżutkich drożdżowych rogalików medialuna. Przepis obowiązkowo pojawi się na blogu prędzej czy później, moim marzeniem jest serwować je także w naszej Tango Café.
Na pierwszym zdjęciu znajdziemy milongę Soho Tango w czwartkowy wieczór; jeszcze pusta sala, która za chwilę się całkowicie zapełni tańczącymi. Na drugim zdjęciu lekcja tanga w La Virucie - określić ją jako tłoczną byłoby niemal eufemizmem. To tu właśnie wielu Argentyńczyków stawia swoje pierwsze tangowe kroki.


Nad ranem wracamy do domu albo pieszo albo autobusem. Autobusy nazywane są tutaj colectivo, a ich użytkowanie to prawdziwe wyzwanie intelektualno-logistyczne. Po pierwsze, trzeba wiedzieć gdzie jest przystanek - co wcale nie jest proste, bo często są one nieoznakowane lub bardzo słabo oznakowane. Musimy też wiedzieć, gdzie chcemy wysiąść i zasygnalizować to kierowcy, żeby się zatrzymał. Po trzecie, jeden autobus może mieć kilka tras i to bardzo różnych od siebie, plus trasa "tam" jest inna niż trasa "z powrotem", gdyż ulice w Buenos Aires są głównie jednokierunkowe. Ostatnim warunkiem jest posiadanie monet, za które kupuje się bilet w maszynie znajdującej się w autobusie. Linii autobusowych jest ponad 700 i w konsekwencji całe miasto cierpi na niedobór cambio, czyli drobnych.
Jeszcze jedna ciekawostka: autobusy różnią się od siebie nie tylko kolorami (inne kolory dla każdej linii), ale też każdy autobus na swój specyficzny wystrój. I tak na przykład poniższy autobus z linii 39 oświetlony jest fluorescencyjnym niebieskim światłem, ma 1001 lusterek wokoła kierowcy jak i "firankę" na szybie i na wszystkich drzwiach. Wiele autobusów ozdobionych jest także charakterystyczną dla Buenos Aires techniką fileteado.


Życie nocne w Buenos Aires zaczyna się tak jak milongi po północy. Czasami mam wrażenie, że dla wielu Argentyńczyków weekend zaczyna się już w czwartek, kiedy to około 23 zapełniają się restauracje i całe rodziny wybierają się na obiad. Poniżej zdjęcia z restauracji Pan y Arte (Avenida Boedo 876), do której wybraliśmy się na degustację win oraz regionalnych potraw. Były tam chleby (niestety nieporównywalne do chlebów europejskich), sery, winogrona i przede wszystkim pyszne empanady. Empanadas to pieczone pierożki z różnymi nadzieniami. Standardowo do wyboru były empanady z mięsem wołowym (carne), z warzywami czyli szpinakiem (verdura), z szynką i z serem (jamon y queso). Ponadto spróbowaliśmy specjalności południowo-amerykańskiej sprzed kolonizacji hiszpańskiej - empanada humita, czyli pierożek nadziewany kukurydzą gotowaną razem z mąką na wolnym ogniu. Czasami dodaje się do nich cebulkę lub ser kozi. Pyszne!



Na zakończenie wieczornego spaceru po Buenos Aires mam dla Was jeszcze dwa zdjęcia. Pierwsze to zachód słońca w Palermo - narożny budynek to kolejna bardzo miła księgarnia specjalizująca się w książkach o sztuce, projektowaniu i architekturze (Promoteo libros, Honduras y Gurruchaga). Drugie zdjęcie to wieczorny widok z naszego okna.

6 comments:

  1. kiedyś to będą piękne wspomnienia
    te obrazki tu
    i słowa

    ReplyDelete
  2. Bardzo zachęciłaś mnie do odwiedzin, choć pewnie musiałabym się wybrać samotnie i z polskim paszportem (na Brytoli znowu ponoć krzywo patrzą, te nieszczęsne Falklandy). Takie księgarnie to dla mnie najwspanialsze miejsca na Ziemi:-)

    ReplyDelete
  3. Bardzo ciekawa relacja z zupełnie nieznanego mi zakątka świata :) Czekam na więcej Misiu!

    ReplyDelete
  4. Super zdjęcia i ciekawy post, pozdrawiam serdecznie:-)

    ReplyDelete
  5. Asieja: zdecydowanie :) Żałuję tylko, że nie mam więcej zdjęć - a to dlatego, że publiczne pstrykanie fotek należy do zajęć niebezpiecznych - bardzo łatwo aparat stracić, ogólnie nie jest jakoś specjalnie bezpiecznie.

    Anna Maria: chyba już się trochę w tej kwestii uspokoiło. Expatów z UK jest całkiem sporo, przez co mnożą się liczne szkoły języka angielskiego ;) (większość z nich tym się zajmuje). Z tego co wiem, tak samo jak z paszportem polskim dostaje się wizę na wjeździe na 3 miesiące, od ręki.
    Co do księgarni - marzę by więcej takich było u nas w Polsce, bo chociaż mój hiszpański jest całkiem całkiem i coraz lepszy to wciąż wiele książek tutejszych jest dla mnie niedostępnych językowo. :(
    Marzy mi się wyjazd na zakupy książkowe do Londynu - słyszałam, że też są bardzo fajne księgarnie :)

    Komarka: postaram się :)

    Ziewniecie Kota: dziękuje :)

    Pozdrawiam ciepło,

    Misia

    ReplyDelete
  6. To rozwiałaś moje obawy.
    Tak, księgarni, zarówno olbrzymich, jak i małych specjalistycznych (jak słynna Books for Cooks) jest w Londynie pod dostatkiem:-) No i często można w nich zobaczyć prawdziwe gwiazdy literackie.

    ReplyDelete

Related Posts with Thumbnails