Lubię robić coś po raz pierwszy, a w szczególności gotować i piec - jestem podekscytowana i bardzo ciekawa rezultatu. Moja przygoda z gotowaniem jest bardzo krótka i ciągle jestem na etapie odkrywania czy coś mi smakuje czy nie. Mam parę "moich" smaków, kombinacji, które wiem, że będą mi smakować o każdej porze dnia czy nocy, ale jeszcze więcej niewiadomych i niespodzianek.
Makaroniki to była dla mnie jedna wielka niewiadoma - i owszem, czytałam o nich sporo zarówno na polskich jak i zagranicznych blogach, ale nigdy nie miałam okazji ich spróbować ani tym bardziej zrobić sama. I tak zapewne by zostało, gdyby nie społeczna (blogowa) akcja na przełamywanie strachu przed robieniem makaroników. Jak napisała Truskawkowa Ania: Trzeba zmierzyć się z ich legendą - przełamać strach i złapać mikser w dłoń! Kluczowa była także moja dziecięca ciekawość... no bo wszyscy już próbowali, zachwycają się... a ja nie!
Na pomoc w przełamywaniu strachu przed robieniem makaroników przyszła Lutowa Weekendowa Cukiernia, tym razem u Olcik z przepisem na makaroniki kawowe. Debiutuję więc podwójnie - po raz pierwszy biorąc udział w Weekendowej Cukierni jak i po raz pierwszy piekąc makaroniki. :) Makaroniki wyszły koślawe, trochę za mocno przemieszane, ale jakie pyszne! Udało mi się uchować małą miseczkę na sesję zdjęciową, która została zjedzona w przeciągu 10 minut po zakończeniu tejże ;) W planach już mam różane z białą czekoladą (na prezent urodzinowy) i szafranowo-dyniowe (na przyjazd moich rodziców)... robienie makaroników wciąga!
Kawowe makaroniki z czekoladą
makaroniki:
100g białek (mniej więcej 3)
40g drobnego cukru
200g cukru pudru
120g mielonych migdałów
1 łyżka kawy mielonej lub rozpuszczalnej
krem czekoladowy:
100g czekolady (użyłam deserowej)
2 łyżki śmietanki 30%
3 łyżki likieru amaretto
1. Makaroniki: białka trzeba rozdzielić przynajmniej dzień wcześniej. Trzymamy je przykryte w lodówce i wyjmujemy nieco wcześniej przed przygotowaniem makaroników, tak aby były mniej więcej w temperaturze pokojowej. Podobno to nie żadna magia tylko wtedy nieco wysychają i efekt końcowy jest lepszy. Niektóre przepisy przewidują nawet dodanie nieco białek sproszkowanych ale nie próbowałam bo nie mam tego specyfiku.
2. Migdały trzeba zmielić razem z kawą i cukrem pudrem w malakserze na drobny proszek.
3. Białka ubić na dość sztywną pianę, dodać drobny cukier i jeszcze chwilę ubijać. Piana ma być sztywna ale nie ma się rwać (to właściwie ogólna zasada odnośnie ubijania piany z białek).
4. Teraz będzie najważniejszy krok dla makaroników. Do piany wsypujemy migdały zmielone z kawą i cukrem pudrem i mieszamy wszystko razem łyżką. Mieszana substancja będzie robiła się coraz rzadsza, trzeba uchwycić właściwy moment. Musi być na tyle rzadka, żeby makaroniki się nieco rozpłynęły, ale nie aż tak by były płaskie jak opłatki. Można sprawdzać wykładając trochę masy na talerzyk. Jeśli po wstrząśnięciu talerzykiem masa rozpłynie się na równiutkie, ale wypukłe kółko to jest ok, a jak trzyma krzywy kształt to mieszamy jeszcze 2-3 razy. Jeśli się rozpływa za szybko to jest za późno i zaczynamy od nowa. Moje są trochę za bardzo zakręcone - odrobinę się rozpłynęły.
5. Można nakładać makaroniki łyżeczką ale łatwiej to zrobić z rękawa cukierniczego. Jeśli nie mamy to bierzemy torebkę ze sztywnej folii i ucinamy jeden róg, też będzie dobrze. Można również zwinąć nieco pergaminu w tytkę. Końcówka do szprycowania musi być okrągła i dość szeroka (mniej więcej 1cm średnicy), jeśli takiej nie mamy to nie bierzemy żadnej tylko szprycujemy wprost z rękawa.
6. Na blachę wyłożoną pergaminem nakładamy okrągłe ciasteczka o średnicy około 3 cm w odstępach około 2-3cm. Jak skończymy to trzeba uderzyć blachą płasko w stół, tak aby makaroniki się nieco rozpłynęły. Z tej proporcji wyjdą 2 blachy ciasteczek.
7. Odstawiamy przygotowane blachy na około godzinę do obeschnięcia. Nagrzewamy piekarnik do 160°C, wstawiamy ciasteczka i pieczemy przez jakieś 15 minut. Potem wyjmujemy i odstawiamy do wystygnięcia. Dopiero potem odklejamy je od papieru (ciepłe mogą się rozwarstwić).
8. Krem czekoladowy: czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej razem ze śmietanką. Można dodać rum lub likier (u mnie amaretto), wymieszać aż krem będzie gładki i odstawić do przestygnięcia.
9. Nakładać odrobinę czekolady na ciasteczka i sklejać je parami.
Tutaj widać jak bardzo niekształtne (lub innymi słowy: free form) są moje makaroniki:
Wyglądają fantastycznie i bardzo profesjonalnie :) Ja od dawna się na nie szykuję :) Piękne są :)
ReplyDeletePrzepysznie wspaniały debiut ;)Rzekłabym ,że to raczej nie debiut tylko misterna , profesjonalna robota :)
ReplyDeleteTe makaroniki kuszą oj kuszą
ReplyDeletepiękny ten Twój debiut, naprawdę
ReplyDeletez wielką chęcią sięgnęłabym po takiego makaronika
ma piękny kolor
a z kubkiem kawy.. ach
ja ciągle mam pełno obaw przed ich upieczeniem. ale może kiedyś..
dokłądnie tak! robienie makaroników uzależnia, ledwie dwie partie sama skończyłąm a już planuję trzecią, Twoje następne brzmią barrrdzo kusząco szczególnie dyniowych jestem ciekawa :))
ReplyDeletei nie są wcale jakieś bardzo koślawe, wyglądają słodko :)
założę się, że są pyszne!
ReplyDelete:))
Ależ się ucieszyłam na Wasze komentarze, dziękuje! :) Te najbardziej koślawe zostały zjedzone jako pierwsze ;) Jak już sie wprawię w robieniu makaroników, to zrobię degustację w Przystanek Tango Cafe - wszystkie jestescie oczywiscie zaproszone :)
ReplyDeletePozdrawiam ciepło!
Mymmmm ja też bym chciała spróbować:)))) Ada:)
ReplyDeleteMisia, cudny debiut! Wyszły Ci prawdziwe makaroniki:) Brawo!:)
ReplyDeletew życiu nie powiedziałabym, że to twoje pierwsze!
ReplyDeleteAle kusicie makaronikami, gdzie nie wejdę, makaroniki! Ja też chcę!
ojej! wszyscy pieka makaroniki, a mnie wciaz brak odwagi! :-) piekne Ci wyszly! zwlaszcza, ze to pierwszy raz!
ReplyDeleteSliczne jak te z Ladurée :)Moze jakis przepis typowo wegierski,bo z tego co zauwazylam to mieszkasz w Budapeszcie(musze sie pochwalic,ze moja siostra studiowala filologie wegierska)Pozdrawiam
ReplyDeleteDziękuję,dziękuję :)
ReplyDeleteMisiaczka: Z kuchni węgierskiej można znaleźć na moim blogu chleb węgierski i naleśniki z nadzieniem kasztanowym. Niestety typowa kuchnia węgierska mi niespecjalnie pasuje, bo jest bardzo mięsna (a ja mięso niespecjalnie lubię), tłusta i śmietanowa... Węgrzy dodają śmietanę do wszystkiego ;) Właśnie dobiega mój ostatni tydzień na Węgrzech, ale może jeszcze uda mi się coś ciekawego wymyśleć... ale nie obiecuję, bo już kuchnia moja powoli pakuje się w kartony.
Pozdrawiam ciepło!
Nio na pewno zagladne na przepisy:)Bylam w Budapeszcie pare dni i rzeczywiscie jakos nie podeszly mi ich typowo wegierskie jedzenie:)Ale za to Budapeszt jest przepiekny:)
ReplyDeleteMisiu prześliczny debiut. Makaronik wcale nie są koślawe - są śliczne. Ja się ich okropnie boję, ale skoro mówicie Dziewczyny że nie taki diabeł straszny, to i ja się chyba skuszę zwłaszcza że białka już mi się suszą w kubku na parapecie :)
ReplyDeletePozdrawiam ciepło :)
Sliczne sa te Twoje makaroniki :) Gratuluje udanego debiutu :))
ReplyDeletePodziwiam! piękne są...!
ReplyDeleteja też mam nadzieję odwagi w końcu na nie nabiorę... i mam nadzieję też, że choć w połowie przypominać będą Twoje :)
Kochana!
ReplyDeleteJeśli one są koślawe, to ja mam koślawe oczy!:D
Ps: Wiesz co one są piękne, moje to dopiero pyszne masakry wyszły;p
Pozdrówka, dziękuję za wspólne lutowe pieczenie:*